w okarze potrzebują więcej ludzi
Niemcy potrzebują 400 tys. imigrantów rocznie. 24.08.2021 24 sierpnia 2021. „Potrzebujemy 400 tys. imigrantów rocznie. A zatem znacznie więcej niż w poprzednich latach.
Tłumaczenia w kontekście hasła "ilu ludzi potrzebują" z polskiego na angielski od Reverso Context: W tym samym czasie np. team kuchenny informuje job center, ilu ludzi potrzebują i o której godzinie, aby, dajmy na to, posiekać warzywa na lunch.
Niestety blisko 20 proc. gmin w Polsce nie zapewnia wsparcia w formie usług opiekuńczych, mimo iż jest to ich obowiązkowe zadanie własne. Decyzję o ich przyznaniu podejmuje ośrodek pomocy społecznej (OPS). NIK zauważa, że problemem jest to, że większość skontrolowanych samorządów nie posiadała rozeznania w sytuacji i potrzebach
Papież promuje przy tym oratoryjny styl prowadzenia parafii. Młodzi w Kościele potrzebują domu, przestrzeni budowania relacji, a nie wyłącznie instytucji zarządzanej z pozycji biura parafialnego. Młodzi chcą być wysłuchani. Chyba nic nie jest bardziej potrzebne w naszym polskim kontekście?
Fundacja skupia osoby młodsze i starsze, studentów i ludzi różnych zawodów. Dzieląc swój czas, pasje, radości i smutki, budujemy wspólnotę, którą łączy wspólne działanie na rzecz ludzi potrzebujących. Pomagamy mądrze pomagać osobom bezdomnym i ubogim. Zapewniamy im gorący posiłek oraz wsparcie w zakresie materialnym
Partnervermittlung Für Akademiker Und Singles Mit Niveau. Dlaczego ludzie na ogół potrzebują uwić gniazdo, ogrodzić je i suto zaopatrzyć. Artykuł ukazał się w „Ja My Oni” tom 29. „Czego człowiekowi potrzeba do życia”. Poradnik dostępny w Polityce Cyfrowej i w naszym sklepie internetowym. *** Przybyło ślepych uliczek. Sąsiedni blok jest tuż-tuż, ale żeby do niego dojść, trzeba pokonać dystans niemal półtorakilometrowy. Bo mieszkańcy osiedli się ogradzają, likwidując najkrótsze przejście, a nawet odcinając fragmenty ulic. Nad brzegami jezior i rzek właściciele gruntów masowo wbijają płoty w toń, która nie jest ich własnością, choć prawo nakazuje pozostawić pas wolny, by dało się przejść wzdłuż brzegu suchą stopą. Latem urlopowicze zaczęli zawłaszczać plaże za pomocą parawanów, dawniej używanych do osłony przed wiatrem. Rekordziści zjawiają się bladym świtem, by wydzielić i urządzić sobie i bliskim istną zagrodę, najlepiej z „prywatnym” dostępem do morza. To zmusza ratowników, by – w trosce o bezpieczeństwo korzystających z kąpieli – swoimi parawanami budować ścieżki awaryjne. Skąd w ludziach ta dzika zachłanność? Instynkt, który chce domu Richard Pipes, amerykański historyk i politolog, w pracy z 1999 r. „Property and freedom” („Własność a wolność”) pisze: „Pragnienie posiadania w takim samym stopniu nie jest oznaką chciwości, jak apetyt na jedzenie nie świadczy o obżarstwie czy miłość o lubieżności. Zachłanność jest cechą wspólną dla wszystkich żyjących istot (…). Na najbardziej podstawowym poziomie jest ona wyrazem instynktu przetrwania”. Psychologowie w tej kwestii mają zdanie mniej jednoznaczne. Na przełomie XIX i XX w. także oni, podobnie jak filozofowie i socjologowie, skłaniali się ku instynktowi i uwarunkowaniom biologicznym. Kłopot wszystkim sprawiało jednak wytłumaczenie, skąd się biorą ludy czy kultury nieowładnięte tym pragnieniem. Jak choćby Triobrandczycy, w życiu których ważną funkcję odgrywa nie gromadzenie, ale rozdawanie. Za instynktem miał też przemawiać „impuls posiadania” u dzieci, to, że bardzo się one przywiązują do swoich zabawek, zwłaszcza przytulanek. Ale skłonności tej nie ujawniają na przykład dzieci z rolniczych obszarów Turcji, południa Włoch, Indii, Gabonu, Japonii, Izraela. Zawiodły też poszukiwania analogii w świecie zwierząt. Zwierzęta gromadzą zapasy żywności, bronią ich oraz swojego terytorium. Żeby zdobyć partnerkę, budują gniazda, a nawet je ozdabiają. Ale w tym wszystkim chodzi o biologiczne przetrwanie – jednostki i gatunku. Posiadanie ludzkie znacznie wykracza poza wymiar biologiczny i pełni dużo więcej funkcji niż ściśle utylitarne. Do polskiej psychologii tę problematykę wprowadziła dr hab. Małgorzata Górnik-Durose z Uniwersytetu Śląskiego, autorka monografii „Psychologiczne aspekty posiadania – między instrumentalnością a społeczną użytecznością dóbr materialnych” (2002). Sugeruje ona, że „lepiej zrezygnować z pojęcia instynktu i uznać, że posiadanie jest pewną – i to nie jedyną – formą zaspokajania wielu potrzeb, które mogą mieć wyraźną biologiczną podstawę, jak na przykład potrzeba pokarmowa lub potrzeba bezpieczeństwa fizycznego. Jednakże wraz z rozwojem gatunku ludzkiego i jego kultury posiadanie stało się zjawiskiem o charakterze zdecydowanie społecznym, przyjmującym różne formy i funkcje w różnych kulturach i systemach stworzonych przez człowieka”. Do głównych korzyści, jakie płyną z posiadania dóbr, badaczka zalicza poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, zarówno pod względem materialnym, jak i psychologicznym. Zgromadzone zasoby stwarzają gwarancję zaspokojenia aktualnych i przyszłych potrzeb właściciela oraz najbliższych mu osób. Ma też posiadanie ciemne strony. Poza tym, że wiąże się z brakiem akceptacji społecznej, gdy ma się więcej niż inni, niesie ze sobą poczucie zagrożenia i lęk przed utratą. Są ludzie, którzy pozbawienie dóbr lub ich zniszczenie przeżywają w taki sposób, jakby utracili bliską osobę lub część własnego ciała. Poza tym o własność trzeba się troszczyć, co pochłania czas i energię. U schyłku lat 90. prof. Górnik-Durose badała, jakie dobra materialne są najważniejsze dla Polaków w różnych fazach życia. Badani najczęściej wskazywali na dom/mieszkanie – wymieniało je aż 90 proc. młodych singli i 100 proc. par, których dzieci już się usamodzielniły („puste gniazda”) i tyleż samo seniorów. Jednocześnie dla „pustych gniazd” istotna była działka – 55 proc. wskazań. Może dlatego, że dawała pole do aktywności pozwalającej wypełnić lukę pozostawioną w życiu przez dorosłe dzieci. Tuż za domem/mieszkaniem plasowały się pieniądze, uzyskując 90–95 proc. wskazań we wszystkich grupach wiekowych z wyjątkiem seniorów (60 proc.). Z dóbr użytkowych najważniejsze były telefon (76 proc.) i samochód/motocykl (69 proc.). Do umeblowania i sprzętu AGD największą wagę znów przykładały „puste gniazda”, jakby musiały sobie posiadaniem zrekompensować pustkę. One też najbardziej ze wszystkich grup ceniły rośliny ozdobne w domu i ogrodzie, wyprzedzając w tym nieco seniorów. Ten rozkład wskazań wyraźnie sygnalizuje, że za potrzebą posiadania dóbr materialnych, za wyborami, jakich dokonują ludzie, kupując rozmaite rzeczy, mogą się kryć bardzo złożone motywacje i oczekiwania. My, którzy chcemy być sami Badań tych nie powtarzano. Nie wiadomo zatem, jak zmieniła się ranga poszczególnych dóbr. Od lat 90. różne rzeczy, np. urządzenia AGD, stały się relatywnie tanie i łatwo dostępne. A komputery, telefony komórkowe znalazły tak szerokie zastosowania, że ludzie, zwłaszcza młodszej i średniej generacji, nie potrafią wyobrazić sobie bez nich życia. Dr Maciej Dębski, socjolog z Uniwersytetu Gdańskiego, badając uzależnienie od internetu, zauważył, że nastolatki darzą komórki uczuciami i traktują jak przyjaciół. Nie przyznają się do tego, gdy zapytać wprost. Ale kiedy opisują swój smartfon, używają określeń takich jak sprytny, przebiegły, inteligentny, kobiecy. W ciemno można obstawiać, że nie zmalało znaczenie pieniędzy (które są dobrem na tyle specyficznym, iż stanowią przedmiot odrębnych badań), a także domu/mieszkania. O ile nawet w krajach znacznie bogatszych od Polski duży odsetek obywateli zadowala się wynajmem, u nas własność prywatna jest formą zdecydowanie bardziej pożądaną, by nie powiedzieć: fetyszyzowaną. Zapewne jakiś udział ma w tym odreagowywanie ograniczeń obowiązujących w PRL. Prof. Zbigniew Zaleski w „Psychologii własności i prywatności” (2003) pisze: „Własność jest organicznie związana z wolnością. Własność prywatna implikuje co prawda nierówność między ludźmi, ale jednocześnie osiąganie własności jest jedną z głównych cech wolnego człowieka”. Wybuchła nam ta wolność i pęd ku własności wspomnianymi na wstępie płotami. Najpierw otoczyły one nowe osiedla i apartamentowce budowane przez deweloperów. Potem zaczęły się wdzierać także na starsze osiedla. Ich mieszkańcy nie chcieli być gorsi, nie chcieli, by sąsiedzi z osiedli strzeżonych wyprowadzali na ich trawnik swoje psy albo zajmowali miejsca parkingowe. Towarzyszyło temu duże społeczne przyzwolenie na grodzenie, traktowanie tego zjawiska jako czegoś normalnego i pożądanego także przez osoby, które bynajmniej nie mieszkały w zamkniętych enklawach (badania prof. Bohdana Jałowieckiego wśród mieszkańców Warszawy, 2001–02). Zbiegło się to z tendencją globalną. Grodzono się w USA, Meksyku, RPA, Izraelu, Chinach, Indonezji… Znamienne, że w Europie Zachodniej, w krajach, gdzie potrzeba własności nie podlegała żadnym turbulencjom, grodzenie przyjęło się słabo, najbardziej w mocno indywidualistycznej Wielkiej Brytanii. W Polsce deweloperzy i nabywcy mieszkań zwykle tłumaczą, że chodzi o bezpieczeństwo, a także o czystość, mniejsze zniszczenia na placach zabaw, słowem – estetykę. Praktyka pokazuje, że osoby, które zamieszkały w takich miejscach, kupiły sobie nie tyle bezpieczeństwo faktyczne, ile jego subiektywne poczucie, nierzadko iluzję. Psychologowie tę polską skłonność do stawiania zasieków często łączą z niskim poziomem kapitału społecznego, zaufania do innych ludzi poza rodziną i najbliższymi przyjaciółmi. Ale grodzenie jeszcze problem pogłębia. Ciągły widok wysokich płotów i ochrony u części mieszkańców nakręca spiralę lęku przed obcymi, przed wrogim światem na zewnątrz. Dr hab. Jacek Gądecki, socjolog i antropolog społecznokulturowy z Wydziału Humanistycznego Akademii Górniczo-Hutniczej, wskazuje też motywy, których nabywcy mieszkań w osiedlach-twierdzach zwykle nie eksponują. W wywiadzie dla pisma „Nowy Obywatel” (2014) mówi: „Najważniejszą, choć nie zawsze uświadamianą, funkcją grodzonych osiedli wydaje mi się funkcja »statusowni« – miejsca, gdzie wytwarzany jest status społeczny i tożsamość nowej klasy średniej. Kupno mieszkania na osiedlu zamkniętym oznacza bowiem nie tylko awans klasowy poprzez nabycie własności i zmianę ważnego elementu otoczenia, jakim jest mieszkanie. Razem z nim kupuje się cały pakiet oczekiwań, aspiracji i dążeń”. Według Gądeckiego w wielu przypadkach obawa przed przestępczością jest mniej ważna niż status osiedla zamkniętego przed „elementami obcymi klasowo”. Niektórzy nazywają te przestrzenie gettami dobrobytu. Ja, które ma Zarówno domy/mieszkania, jak i rzeczy, którymi się człowiek otacza, mogą spełniać rozmaite funkcje, poza tą najbardziej oczywistą – użytkową. Mogą odgrywać ważną rolę w wyrażaniu tożsamości danej osoby, tak jednostkowej, jak i społecznej – pomagać w odróżnieniu się od innych, eksponowaniu indywidualności, ale też podkreślać przynależność do jakiejś grupy (zawodowej, społecznej). Na podstawie tego, co jednostka posiada, inni wyciągają wnioski (bywa, że błędne) nie tylko na temat jej statusu majątkowego, lecz także jej przymiotów bądź braków. Russell W. Belk, amerykański badacz problematyki posiadania, uważa, że rzeczy służą ludziom do konstruowania czegoś, co nazywa poszerzonym Ja. Jego zadaniem jest bowiem wzmacnianie Ja właściwego. Badacze (Robert A. Wicklund i Peter M. Gollwitzer – 1982, Ottmar L. Braun i Wicklund – 1989) dowodzą, że osoby, które nie są pewne swoich kompetencji zawodowych, chętniej sięgają po zewnętrzne atrybuty wykonywanego zawodu. Starają się wyglądać jak – dajmy na to – wzorcowy lekarz czy biznesmen. Przedmiotom tworzącym poszerzone Ja ludzie poświęcają więcej czasu i uwagi niż tym, które traktują czysto utylitarnie. Na przykład częściej myją i serwisują samochody, jeśli przypisują im znaczenie tożsamościowe. Niechętnie też wyzbywają się takich rzeczy, nawet jeśli od dawna ich nie używają. Według Belka wiąże się to z lękiem przed zubożeniem Ja. Uważa on, że jednostce łatwo jest zrezygnować z niepotrzebnych rzeczy, wtedy gdy się rozwija, odnosi sukcesy i jej podstawowe Ja rośnie w siłę, więc nie potrzebuje dodatkowego wsparcia ze strony świata dóbr materialnych. To samo dzieje się, gdy następuje zmiana obrazu samego siebie. Jeśli posiadane przedmioty nie pasują do nowego wyobrażenia, jakie dany człowiek ma o sobie. Zdarza się, że coś zachowuje na pamiątkę jako świadectwo drogi, jaką w życiu przebył. Ludzie wiją gniazda w przeróżnych miejscach – w szpitalu, w biurze, w więzieniu. Maskotki, obrazki, pamiątki czegoś, ulubione kubki… Tu nie chodzi o zawłaszczenie przestrzeni, raczej o jej oswojenie, ocieplenie, by wzmocnić siebie. W miejscu, w którym może nie czujemy się ani najpewniej, ani najlepiej. Portal wśród 9 sposobów na obniżenie stresu w pracy radzi mieć przy sobie rzeczy osobiste: „Aby miejsce pracy wydawało nam się bardziej przyjazne, możemy ustawić na biurku kwiatek w doniczce albo ramkę ze zdjęciem męża/żony, dziecka lub innej ukochanej osoby. Znajome i lubiane przedmioty wywołują miłe skojarzenia i pozwalają nam zapomnieć o tym, co nas denerwuje i przytłacza w pracy”. Jeszcze większe znaczenie te osobiste akcenty mogą mieć w szpitalu czy w więzieniu. Chodzi tu bardziej o namiastkę prywatności niż o branie przestrzeni we władanie. Zwłaszcza w więzieniu, które odziera człowieka z prywatności. Bo własność ma dużo wspólnego nie tylko z wolnością, ale także z prywatnością. Rzeczy czasami służą jako zbroja. Katarzyna Bonda, autorka poczytnych powieści kryminalnych, przy pracy nosi zużyty polar, podarowany jej przez policjantów. Na wyjścia ma dużo sukienek, które trzyma w oddzielnym, przeznaczonym dla nich pokoju. W jednym z wywiadów mówi: „Mam kilka elementów, które dodają mi siły. To jest zegarek mojego ojca, który zawsze noszę. Nawet jak idę na bankiet i zakładam wieczorową sukienkę… Czerwone usta i czerwone szpilki. Czerwone usta są mi potrzebne jak włócznia, jako rodzaj takiego oręża, który pozwala być silniejszą. W gruncie rzeczy jestem delikatna i słaba, ale żyjemy w takim świecie, że czasem muszę się zachowywać jak harpia. (…) Szpilki. Jak nie mam siły, to sobie je wyjmuję i sobie na nie patrzę”. Rzeczy, które zniewalają Nie dla wszystkich posiadanie jest jednakowo ważne. Większe znaczenie ma ono dla osób o orientacji materialistycznej oraz indywidualistów. Ci drudzy liczą głównie na samych siebie, więc mogą potrzebować wzmocnienia w postaci dóbr materialnych, w przeciwieństwie do osób ukierunkowanych na kolektywizm, spodziewających się, że w trudnej sytuacji znajdą oparcie i pomoc u ludzi, z którymi tworzą jakiś wspólny krąg. Właśnie z tym pęknięciem mentalnościowym na indywidualistów i kolektywistów prof. Górnik-Durose wiąże podział, którego Polacy tak mocno dziś doświadczają. – Tam gdzie jest ciężko, jest nastawienie bardziej wspólnotowe, bo potrzebne jest większe wsparcie – stwierdza badaczka. – To nasze grodzenie osiedli ma korzenie w indywidualizmie, w myśleniu: nie potrzebuję innych, bo sam sobie poradzę. Ale indywidualizmy też nie są całkiem jednakowe. Inny jest indywidualizm anglosaski (nastawiony na wzmacnianie siebie), a inny skandynawski (bardziej wspólnotowy). Ten pierwszy nazwałabym indywidualizmem Kaczora Donalda, ten drugi indywidualizmem Muminków. Autorce monografii z zakresu psychologii posiadania dawniej bliskie było stanowisko, iż potrzeba zdobywania dóbr materialnych jest uwarunkowana bardziej kulturowo. Dziś sądzi, że biologiczny aspekt odgrywa ważniejszą rolę, niż wtedy myślała. – Uważam – powiada – że nastawienie na gromadzenie i posługiwanie się rzeczami związane jest bardziej z potrzebami, których korzenie tkwią w osobowości. Na przykład w poziomie neurotyzmu. A on w dużej mierze jest uwarunkowany genetycznie. Ostatnie badania utwierdziły ją w przekonaniu, że za gromadzeniem dóbr w celach innych niż utylitarne kryją się dwa typy materializmu. Ten nazwany umownie „mysim” jest defensywny, oparty na lęku, na gromadzeniu zasobów na czarną godzinę (trzeba norkę wypełnić ziarnem). „Myszy” są neurotyczne, lękowe, depresyjne, niepewne siebie. Łatwiej im uchwycić się rzeczy niż ludzi. Często gromadzą dobra materialne mało selektywnie, bo wolą mieć cokolwiek, na wszelki wypadek. Rzeczy są dla nich tarczą, poduszką bezpieczeństwa mającą ochronić przed zranieniami. Potrzebują bliskości, ale duży samokrytycyzm, małe poczucie własnej wartości utrudnia im budowanie bliskich relacji. Często są to osoby biedniejsze od „pawi”, wywodzące się z rodzin, których rozpad zaburzył poczucie bezpieczeństwa. „Pawie” używają rzeczy do pokazywania własnej wyjątkowości. Ludzie są im potrzebni głównie jako publiczność. Jej podziw zastępuje „pawiom” bliskość i intymność. On im wystarcza. Kultura konsumpcji, w której żyjemy, sprzyja nastawieniu materialistycznemu z wszystkimi tego konsekwencjami. Wiele dóbr, które jeszcze niedawno były nośnikami statusu, prestiżu społecznego, spowszedniało, straciło wyrazistość. Część osób o niskich dochodach choćby od święta sięga po rzeczy z wyższej półki, po znane marki, zgodnie z hasłem: „Jesteś tego wart/a”. Prof. Górnik-Durose na trasie z domu do pracy regularnie widuje kilka porsche, które kiedyś postrzegano jako niekwestionowane wyznaczniki luksusu i statusu. Kupowanie rzeczy zastępuje kupowanie przeżyć (zamiast kolejnego ciucha egzotyczna wycieczka). Ale wciąż sporo osób odczuwa niedosyt posiadania. Nie wszyscy dlatego, że mają za mało. Bywa, że mają w nadmiarze, ale nie są to rzeczy „wystarczająco dobre”. To oznacza albo dalszą pogoń, albo próbę uwolnienia się od tyranii. Na rynku nowych mieszkań trudno teraz o inne niż w enklawach grodzonych. Więc to już mało znaczy. Słychać też głosy, żeby płotom wyznaczyć jakieś granice, bo utrudniają życie. Pojawiły się nowe nurty, których podstawą jest kontestacja posiadania, odwrót od konsumpcji i własności. Takie jak współdzielenie, recykling rzeczy używanych (ciuchów, mebli), moda na ekologizm oraz silny nurt minimalistyczny – podobno dziś statusowy pod warunkiem, że posiadane dobra są najlepsze, najrzadsze, wyjątkowej urody. Paradoksalnie, za alternatywnymi nurtami, podobnie jak za pędem do otaczania się rzeczami, kryje się ta sama, wielka ludzka potrzeba: pragnienie wolności. Tyle że w przypadku żądzy posiadania chodzi o wolność od niedostatku, a minimalizmu – o wolność od nadmiaru.
obejrzyj 01:36 We're Getting Mutants in the MCU - The Loop Czy podoba ci się ten film? Mag ognia powinien udać się do Okary – zadanie poboczne występujące w Gothic 3. Jest zlecane Bezimiennemu przez maga ognia Rakusa. Krok po kroku[] Porozmawiaj z Rakusem po wykonaniu zadania Zabij ożywieńców, których przywołał Rakus i w trakcie wykonywania zadania W Okarze potrzebują więcej ludzi. Przebieg zadania[] Po pokonaniu ożywieńców, których przywołał Rakus, bohater proponuje mu udanie się do Okary. Mag ognia uwolniony od problemu chętnie się godzi, mówiąc, że słyszał gdzie to jest i pójdzie tam sam. Zadanie kończy się powodzeniem. Rozmowa kończąca zadanie Mapa[] Mapa z zaznaczoną lokalizacją ludzi potrzebnych do wykonania zadania W Okarze potrzebują więcej ludzi Ciekawostki[] Bezimienny powinien eskortować Rakusa lub szybko się od niego oddalić, gdyż może on zginąć przez różne niebezpieczeństwa w trakcie drogi do Okary.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu wielu teologów katolickich na tytułowe pytanie odpowiedziałoby jednoznacznie: Chrześcijanie nie potrzebują innych religii. Czyż nie wierzymy, że w Jezusie Chrystusie Bóg objawił się ludzkości w sposób pełny i ostateczny? Czyż nie wierzymy, że od czasów przyjścia Chrystusa na ziemię chrześcijaństwo jest jedyną zbawczą i chcianą przez Boga religią? Nawet epoka judaizmu już się zakończyła, a co dopiero innych religii. Skoro tak, nie są nam one potrzebne. Owszem – istnieją, ale to wynik czysto naturalnych poszukiwań Boga przez człowieka, a niekiedy wręcz dzieło złego ducha. Streszczona w ten sposób teologia określana jest mianem opcji ekskluzywistycznej z charakterystycznym dla niej wąskim – i błędnym – rozumieniem aksjomatu Extra Ecclesiam nulla salus: „Poza Kościołem nie ma zbawienia”. Zasadnicza zmiana w spojrzeniu Kościoła katolickiego na religie pozachrześcijańskie nastąpiła w czasie Soboru Watykańskiego II. Odwołując się do patrystycznej teologii „ziaren Słowa” (semina Verbi), w Deklaracji o stosunku chrześcijaństwa do religii niechrześcijańskich „Nostra aetate” Ojcowie soborowi piszą o pozytywnych elementach w innych religiach, które mają wartość zbawczą dla ich wyznawców, a dialog z nimi może nas tylko ubogacić. Członkowie Papieskiej Rady do spraw Dialogu Międzyreligijnego oraz Kongregacji do spraw Ewangelizacji Narodów w dokumencie pt. Dialog i przepowiadanie piszą: „Dialog i przepowiadanie, każde na swoim miejscu, uważane są jako składniki i autentyczne formy jedynej misji ewangelizacyjnej Kościoła”. Oznacza to, iż dialog międzyreligijny stanowi integralną część misji ewangelizacyjnej Kościoła. Korzyści płynące z dialogu są wielorakie i dlatego można powiedzieć, że chrześcijanie potrzebują innych religii. Skupmy się na czterech bardzo istotnych aspektach tej potrzeby. Po pierwsze, inne religie są nam potrzebne, gdyż przez dialog z ich wyznawcami możemy pełniej poznać i zachwycić się tajemnicą Boga oraz Jego działania w świecie. Możemy także wyraźniej uświadomić sobie, że o specyfice wiary chrześcijańskiej stanowi prawda o Jezusie Chrystusie jako o Bogu Wcielonym i jedynym Zbawicielu świata. Dialog z innymi religiami pobudza także proces samooczyszczenia Kościoła z tego, co było i jest w nim sprzeczne z duchem Ewangelii Chrystusowej, do odrzucenia stereotypów i uprzedzeń, które często były przyczyną konfliktów i wojen. W końcu, wspólnie możemy uczestniczyć w dziele przemiany naszego świata zgodnie z Bożym zamiarem. Prześledźmy dokładniej każdy z tych czterech argumentów na korzyść dialogu z innymi religiami. By zgłębić misterium Boga Jako chrześcijanie wierzymy, że jedyny Bóg, Pan i Stwórca wszechświata, w pełni objawił się w osobie Jezusa Chrystusa, który jest Jego odwiecznym Synem i Zbawicielem świata. Objawienie Chrystusowe prowadzi do poznania misterium jedynego Boga jako wspólnoty miłości – communio et communicatio – trzech Boskich Osób: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Ta prawda nie jest podzielana przez wyznawców innych religii. Przeciwnie, odrzucają ją. Nie oznacza to jednak, że ich religie są jedynie zabobonem i fałszem. W Liście do Hebrajczyków jego autor pisze: Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców [naszych] (Hbr 1, 1). Prawda o kosmicznym objawieniu (por. J 1, 9) i uniwersalnym przymierzu z Noem, jak i teoria Ojców Kościoła o „ziarnach Słowa” (semina Verbi) rozsianych we wszechświecie w różnych religiach i kulturach czy filozofiach, prowadzi do pozytywnego spojrzenia na świat i inne religie. Bóg w nich również jest obecny i działający. Prawda ta stanowiła niejako fundament doktrynalny otwartości Jana Pawła II na inne religie. Wierzył on bowiem, że „Duch Święty działa skutecznie także i poza widzialnym organizmem Kościoła. Działa w oparciu o te właśnie semina Verbi, które stanowią jakby wspólny soteriologiczny korzeń wszystkich religii”. Dlatego dialog międzyreligijny otwiera nas na Bożą prawdę. Jego celem jest wzajemne poznanie oraz głębsze nawrócenie wszystkich do Boga i zgłębienie Jego nieskończonej tajemnicy. Innymi słowy, dialog międzyreligijny jest niezbędny nie tylko dlatego, że stanowi ważną drogę wzajemnego poznania się oraz budowania wzajemnej życzliwości, ale również – a może przede wszystkim – dlatego że pomaga nam lepiej zgłębić misterium samego Boga. Dialog nie może zatem być monologiem. Strona chrześcijańska nie tylko daje, lecz również coś otrzymuje. Pełnia Objawienia w Jezusie Chrystusie nie zwalnia chrześcijan ze słuchania. Nie mają oni bowiem monopolu na prawdę, a raczej powinni się oddawać w jej posiadanie. Autorzy dokumentu Dialog i przepowiadanie podkreślają, iż w procesie oczyszczania i zgłębiania swojej wiary w Jezusa Chrystusa dialog z innymi jest bardzo pomocny dla samych chrześcijan. Dlatego czytamy tam między innymi: „Pełnia otrzymanej w Jezusie Chrystusie prawdy nie daje chrześcijaninowi zapewnienia, że w pełni tę prawdę sobie przyswoił. Ostatecznie, prawda nie jest czymś, co posiadamy, lecz Osobą, przez którą winniśmy pozwolić się posiąść. Jest to zadanie bez końca”. Inne religie i dialog z ich wyznawcami są nam, chrześcijanom, potrzebne, po pierwsze dlatego, że opierając się na rozsianych we wszechświecie „ziarnach Słowa”, Bóg działa także w nich i przez nich. Otwartość i dialog z nimi to zatem otwartość na misterium samego Boga i Jego zbawcze działanie w świecie. Przez dialog z wyznawcami innych religii odkrywamy, jak wielki i łaskawy jest Pan. Swoim zbawczym działaniem nie obejmuje On jedynie wyznawców jednej czy dwóch religii, ale cały świat. Odkrywamy, że pod wpływem działania Boga wyznawcy innych religii autentycznie Go doświadczają i ku Niemu zmierzają, prowadząc prawdziwe życie duchowe. By poznać tajemnicę Chrystusa Powiedzieliśmy, że dzięki innym religiom i w dialogu z nimi zgłębiamy niewyczerpaną tajemnicę Boga. Wierzymy, że jest On obecny i działający także w innych religiach i kulturach. Niemniej, jak z jednej strony dzięki innym religiom możemy pełniej wejść w tajemnicę Boga, by zachwycić się Jego wielkością i dobrocią, tak z drugiej strony ten sam dialog uświadamia nam, że w centrum chrześcijańskiej wiary w jednego Boga znajduje się Osoba Jezusa Chrystusa. Wielu wyznawców religii pozachrześcijańskich bardzo pozytywnie patrzy na Jezusa. Dostrzegają w Nim wielkiego człowieka, proroka czy nawet mesjasza, w którym i przez którego działał sam Bóg. Nie do przyjęcia jest jednak dla nich wiara w to, że jest On Bogiem – Bogiem Wcielonym. Jedni nazywali i nadal nazywają to bałwochwalstwem. Inni nic nie mówią, skupiając się na pozytywnym mówieniu o Jezusie. Tak na przykład Rabin Byron L. Sherwin uważa Jezusa za prawdziwego żydowskiego Mesjasza, ale nie za Mesjasza ostatecznego, którego przyjście ustanowi królestwo Boże na ziemi. Jest dla niego „Mesjaszem, któremu się nie powiodło”. Pisze: „Chociaż klasyczne źródła żydowskie uważają Jezusa za fałszywego Mesjasza, sądzę, że Jezus nie był fałszywym Mesjaszem, lecz Mesjaszem, który nie dopełnił swojej misji”. O Jezusie równie pozytywnie wypowiadają się muzułmanie. W opublikowanym w 2007 roku liście stu trzydziestu ośmiu uczonych i zwierzchników muzułmańskich do przywódców chrześcijańskich pt. Jednakowe słowo dla nas i dla was jego sygnatariusze tak oto piszą na temat muzułmańskiego rozumienia Jezusa: „Muzułmanie uznają Jezusa Chrystusa jako Mesjasza nie w takim sam sposób jak chrześcijanie, […] lecz następujący: […] «Mesjasz, Jezus, syn Marii, jest tylko posłańcem Bożym; i Jego Słowem, które złożył Marii; i Duchem pochodzącym od Niego»”. Także wyznawcy hinduizmu czy buddyzmu pozytywnie wypowiadają się na temat Jezusa. Jednak nie może On być dla nich kimś więcej niż człowiekiem, a Jego nadzwyczajne zjednoczenie z Bogiem wskazuje na stan, który i my możemy i powinniśmy osiągnąć. Dialog z wyznawcami innych religii uświadamia nam, jak bardzo centralna w chrześcijaństwie jest osoba Jezusa Chrystusa. Dla nas nie jest On jedynie mędrcem, prorokiem czy jednym z wielu mesjaszów, lecz Chrystusem, odwiecznym Synem Bożym, Bogiem Wcielonym, Panem i Zbawicielem wszystkich. To największy skarb naszej wiary. Dla oczyszczenia się Kościoła Szok wynikający ze spotkania z drugim, ze stanięcia z nim twarzą w twarz oraz zauważenia, że nie jest on taki zły, jak się mówiło, pociąga za sobą pytania i zmusza do rewizji pewnych stereotypów i głęboko zakorzenionych uprzedzeń. Spotkanie z wyznawcą innej religii prowadzi do oczyszczenia pamięci i do nowego spojrzenia. Pomagają w tym autentyczne spotkania z wyznawcami innych religii. Najwięcej na drodze oczyszczenia pamięci i nowego spojrzenia na drugiego człowieka dokonuje się na linii dialogu z judaizmem. Nie dzieje się to oczywiście bez bólu i napięć. Są jednak Żydzi, jak chociażby rabin Irving Greenberg, poważny autorytet w życiu duchowym i intelektualnym Żydów amerykańskich, którzy od dziesiątek lat promują dialog międzyreligijny, w tym zwłaszcza dialog z chrześcijaństwem, pisząc, iż „nauczanie pogardy” istniało zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie, choć oczywiście chrześcijaństwo występowało z pozycji silniejszego. Działalność takich ludzi jak on i jemu podobni po stronie żydowskiej oraz jak Jan Paweł II i jemu podobni po stronie katolickiej niewątpliwie zbliża wyznawców obu religii. Jednym z istotnych elementów procesu zbliżenia, dialogu i współpracy jest oczyszczenie pamięci oraz zmiana stosunku Kościoła katolickiego wobec judaizmu dokonana w ostatnich kilkudziesięciu latach po doświadczeniu Holokaustu. W Kościele katolickim pierwszym milowym kamieniem była soborowa deklaracja Nostra aetate z 1965 roku. Przejście z perspektywy „nauczania pogardy” uznającej judaizm za religię martwą i zastąpioną przez chrześcijaństwo (teoria zastępstwa) ku teologii uznającej go za religię wciąż żywą i chcianą przez Boga, za religię wciąż aktualnego Przymierza, było i jest możliwe dzięki takiemu procesowi oczyszczenia pamięci. To z kolei dokonywało i nadal dokonuje się dzięki żywym kontaktom z wyznawcami judaizmu. W tym miejscu wspomnieć można liturgię pokutną w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, 12 marca 2000 roku, kiedy w bazylice watykańskiej podczas Mszy świętej Jan Paweł II prosił Boga o przebaczenie grzechów popełnionych przez synów i córki Kościoła zarówno w przeszłości, jak i w czasach obecnych, zwłaszcza wobec Żydów. Papież wyznał te grzechy Bogu, ale wobec ludzi. Wśród nich grzechy „przeciwko ludowi Izraela”. środowiska żydowskie doceniły gest Papieża Polaka, jak i wiele innych. Na naszym ojczystym gruncie podobnie pozytywnie odebrany został list Rady Episkopatu Polski do spraw Dialogu Religijnego z 25 sierpnia 2000 roku. Mowa jest w nim o żmudnym „wysiłku oczyszczania pamięci”. Obszerny fragment autorzy poświęcają postawom wobec Żydów, pisząc między innymi o „grzechach z czasów Zagłady” oraz o „obojętności i wrogości wobec Żydów”. By budować królestwo Boże Wspomniany już wcześniej list uczonych i zwierzchników muzułmańskich do przywódców chrześcijaństwa pt. Jednakowe słowo dla nas i dla was jest najbardziej otwartym i dialogowo nastawionym do chrześcijaństwa stanowiskiem strony muzułmańskiej. Czytamy w nim między innymi: „Chrześcijaństwo i islam są największymi co do liczebności religiami na świecie i w historii. […] Wspólnie to ponad pięćdziesiąt pięć procent ludności świata, co czyni relacje między tymi dwiema wspólnotami religijnymi najważniejszym czynnikiem w budowaniu konstruktywnego pokoju na całym świecie. Jeśli nie będzie pokoju między muzułmanami i chrześcijanami, nie będzie pokoju na świecie”. W podobny sposób wypowiedziało się ponad stu siedemdziesięciu wybitnych myślicieli żydowskich w dokumencie Dabru emet. Żydowskie oświadczenie na temat chrześcijan i chrześcijaństwa (10 września 2000 roku). W numerze ósmym tego oświadczenia czytamy między innymi: „Żydzi i chrześcijanie, każdy na swój sposób, uznają, że świat nie jest w stanie zbawienia, co wyraża się w trwałości prześladowań, ubóstwa, ludzkiego poniżenia i nędzy. Chociaż sprawiedliwość i pokój są w ostatecznym rachunku Boże, nasze połączone wysiłki, we współpracy z innymi wspólnotami religijnymi, pomogą sprowadzić królestwo Boże, na które oczekujemy z nadzieją. Osobno i razem musimy pracować na rzecz sprawiedliwości i pokoju w naszym świecie”. Podobnych wypowiedzi ze strony Kościoła katolickiego znajdziemy bardzo wiele. Przytoczmy słowa największego apostoła pokoju i dialogu międzyreligijnego XX wieku Jana Pawła II z przemówienia na zakończenie Światowego Dnia Modlitwy o Pokój, 27 października 1986 roku w Asyżu, w którym z inicjatywy Papieża wzięło udział czterdzieści siedem delegacji reprezentujących – poza chrześcijańskimi – trzynaście religii świata: „Po raz pierwszy w historii spotkaliśmy się: Kościoły chrześcijańskie, Wspólnoty kościelne i Religie świata, w tym świętym miejscu poświęconym św. Franciszkowi, aby złożyć świadectwo przed światem, każdy z nas zgodnie ze swoimi przekonaniami, że pokój ma charakter transcendentny. Jak widzieliśmy, forma i treść naszych modlitw są bardzo różne i nie ma mowy o tym, by je sprowadzać do wspólnego mianownika. Ale w tym zróżnicowaniu może odkryliśmy na nowo, że – jeśli chodzi o problem pokoju i jego związek z zaangażowaniem religijnym – jest jednak coś, co nas łączy”. Pan Jezus przyniósł ziemi pokój. Zainicjował królestwo Boże i wezwał swoich uczniów, aby nieśli ziemi pokój i przyczyniali się do jego wzrostu na ziemi. „Wyzwanie, jakim jest pokój, które dziś stoi przed każdym ludzkim sumieniem, przekracza różnice religijne. […] Może bardziej niż kiedykolwiek przedtem wewnętrzny związek między autentyczną postawą religijną i wielkim dobrem pokoju stał się oczywisty dla wszystkich”. Podsumowując, chrześcijanie potrzebują innych religii, ich wyznawców, dialogu i współpracy z nimi, ponieważ jedynie w ten sposób w pełni będą realizowali misję Kościoła. Misji tej nie można bowiem zawężać do samego przepowiadania i nawracania. Misją Kościoła jest bowiem głoszenie Ewangelii i przyczynianie się do wzrostu królestwa Bożego na ziemi. Nie uczynimy tego jednak sami, w opozycji do innych, ale tylko razem z nimi. Wiedział o tym Jan Paweł II, apostoł pokoju i dialogu międzyreligijnego. Zbigniew Kubacki SJ
Forum Szczecińskie tramwaje i autobusy potrzebują więcej ludzi Szczecińskie tramwaje i autobusy potrzebują więcej ludzi Nie jest dobrze. Chodzi o liczbę motorniczych i kierowców w spółkach przewozowych. Największa rotacja jest wśród kierowców. Odchodzą, bo wolą zarabiać więcej. Za granicą. "Nie ma w tej chwili sytuacji, że pojazdy nie wyjeżdżają z braku motorniczych lub kierowców. Sytuacja jest zatem ustabilizowana."No dobrze, ale przecież "ścięto" czwórkę i siódemkę. Coś o tym, kiedy sytuacja wróci do stanu właściwego? Mar321 napisał(a): > No dobrze, ale przecież "ścięto" czwórkę i siódemkę. > Coś o tym, kiedy sytuacja wróci do stanu właściwego?Chyba trzeba się przyzwyczaić do tego, że tak jak jest teraz to według ZDiTM jest stan właściwy. Kogo tam przy biurku obchodzi, że ludzi się upycha często jak śledzie w puszce. Za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze jest z czego nagrody wypłacać. Topowol napisał: > Chyba trzeba się przyzwyczaić do tego, że tak jak jest teraz > to według ZDiTM jest stan właściwy. Kogo tam przy biurku > obchodzi, że ludzi się upycha często jak śledzie w puszce. > Za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze jest z czego > nagrody część pasażerów, nie chcąc się cisnąć, przesiadła się do samochodów. I cudownie okazuje się, że takie częstotliwości wystarczą. Ręce opadają... KOMIS wersja © 2001–2022 KOMIS Team Wszelkie prawa zastrzeżone. Regulamin Serwisu
Nie jest dobrze. Chodzi o liczbę motorniczych i kierowców w spółkach przewozowych. Największa rotacja jest wśród kierowców. Odchodzą, bo wolą zarabiać więcej. Za granicą. - Nie ma w tej chwili sytuacji, ż pojazdy nie wyjeżdżają z braku motorniczych lub kierowców. Sytuacja jest zatem ustabilizowana. Trzeba jednak przyznać, że szczególnie wśród kierowców zauważalna jest dość duża rotacja, więc chociaż o braku mówić nie można, to kolejne osoby w spółkach autobusowych byłyby mile widziane - mówi Hanna Pieczyńska, rzecznik prasowy Zarządu Dróg i Transportu Miejskiego i spółek przewozowych. Biorąc pod uwagę, że popyt na zawodowych kierowców z prawem jazdy kat. D nie maleje i zapotrzebowanie na kierowców będzie stale rosło, to wybór tego zawodu jest gwarantem pracy. Zwłaszcza, że wielu kierowców osiągnie w najbliższych latach wiek emerytalny. Jednak zagranica W Glasgow płacą 1000 funtów za przyjęcie do pracy i brak chętnych - mówi jeden z kierowców w rozmowie z naszą redakcją. Jeden z angielskich przewoźników płaci kierowcom po 9 funtów za godzinę pracy. A jak jest z zarobkami za naszą zachodnią granicą? Jak podają użytkownicy portalu kierowca jeżdżący na zlecenie Deutsche Bahn może zarobić około 1900 - 2000 euro. Najlepiej z brakiem kierowców radzi sobie Szczecińsko-Polickie Przedsiębiorstwo Autobusowe, gdzie w ubiegłym roku przeprowadzono akcję „Dziewczyny na autobusy”. Efekt? Z pań, które zgłosiły się do pracy, spółka jest zadowolona. Pojawiają się też pozytywne głosy od pasażerów, bo panie wcale nie są gorsze od kolegów po fachu. Mało tego, prowadzą rozważniej. Jesienią ubiegłego roku „Głos” wyjaśniał, dlaczego niektóre kursy wypadają z rozkładu. Brakowało około 20 osób dla wygodnego rozplanowania grafików. Dziś wiemy, że spółka przygotowuje kolejne szkolenie. - W kwietniu rozpocznie się kolejny kurs organizowany przez spółkę Tramwaje Szczecińskie, więc jesienią powinny być zatrudnione w TS kolejne osoby - wyjaśnia Hanna Pieczyńska. Motorniczy zaczynający prace dostaje umowę-zlecenie i 19 złotych za godzinę pracy. Ile godzin jeździ? - To zależy od potrzeby, zwłaszcza teraz, kiedy brakuje nam motorniczych. Kiedy sprawdzi się, to proponujemy umowę o pracę - wyjaśnia pani rzecznik. W spółce Tramwaje Szczecińskie pracuje 204 motorniczych na podstawie umowy o pracę , 70 osób jeździ na umowę -zlecenie. 13 osób jeździ jeszcze z patronami, ale niebawem wyjadą na samodzielne kursy. Na ile może liczyć młody kierowca przyjęty do SPA „Dąbie” czy SPA „Klonowica”? Na wstępie otrzymuje około 2500 złotych „na rękę”, przez pierwsze trzy miesiące próby. Świeżo przyjęty kierowca może liczyć na premie i dodatki za pracę w dni świąteczne. Kierowcą autobusu może zostać każdy, kto posiada prawo jazdy kategorii „B” i posiada minimum 24 lata. Jest to podstawowy warunek rozpoczęcia kursu na kategorię „D”. Pamiętajmy! Odbycie kursu prawa jazdy oraz zdanie egzaminu państwowego nie upoważnia nas do zarobkowego przewozu osób! Pozwala nam na to kurs kwalifikacji wstępnej przyspieszonej w zakresie bloku D. Zobacz również: Radni o rowerze miejskim - czy niszczy komunikację miejską w Szczecinie?Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera
w okarze potrzebują więcej ludzi